Metro w Warszawie od początku reguluje kwestię płatności za przejazdy systemem bramek. Aby wejść na peron, trzeba przepuścić bilet przez szczelinę w bramce, która następnie umożliwia przejście. System w sumie działa, ale ma sporo wad: kołowrotki można przeskoczyć, a dodatkowo poza strefą biletową znajdują się windy, którymi można bez biletu wejść na stację. Ponadto od pewnego czasu stołeczny ZTM emituje bezpłatne wejściówki, które działając jak bilet pozwalają wejść na peron osobom uprawionym do przejazdów bezpłatnych bądź posiadaczy karty miejskiej, której lepiej nie wyciągać w tłumie (najczęściej razem z portfelem).
Tyle teoria. W praktyce darmowe wejściówki mogą być wykorzystane przez każdego, kto weźmie je do ręki. Mimo, że są wielorazowego użytku, często zalegają na posadzkach w rejonie dyspenserów i bramek. W zeszłym roku wydrukowano 8,5 miliona wejściówek, zaś w tym roku już ponad 5 milionów. Produkcja każdej do koszt 8 groszy, zatem należy się spodziewać, że na darmowe wejściówki ZTM wyda w tym roku jakiś milion złotych. I tutaj pojawia się pytanie, po co są bramki w metrze? Jaki jest sens utrzymywania systemu, który można z łatwością obejść? W końcu bramki nie są ustawione raz na zawsze: trzeba je naprawiać, wykonywać przeglądy, myć. Zasadniczo nie spełniają one swojej roli.
W Wiedniu bramek nie ma. Przy wejściach na stację ustawione są tylko kasowniki, które umożliwiają aktywację wszelkiego rodzaju biletów do kasowania. Dzięki temu ruch odbywa się płynnie, nie ma zatorów przy wejściach ani kolejek do bramek. Bynajmniej nie powoduje to, że wszyscy jeżdżą na gapę, bo Wiener Linien prowadzą regularne, systemowe kontrole biletów na stacjach. Wygląda to tak, że inspektorzy szczelnie obstawiają wszystkie wyjścia z danej stacji i sprawdzają każdą osobę pod kątem posiadania biletu, ale dopiero przy opuszczaniu stacji. Warszawa póki co wymyśliła przenoszenie dyspenserów z wejściówkami w miejsca mniej widoczne. Dotychczas były one umieszczane blisko bramek lub automatów biletowych. Zastanawiam się, kiedy stołeczny ZTM dojdzie do wniosku, że to nie ma sensu? Ile rocznych kosztów obsługi bramek i darmowych wejściówek musi zostać wygenerowanych, by ktoś zastanowił się nad zasadnością kultywowania tej świeckiej tradycji? Zobaczymy z czasem...
Tyle teoria. W praktyce darmowe wejściówki mogą być wykorzystane przez każdego, kto weźmie je do ręki. Mimo, że są wielorazowego użytku, często zalegają na posadzkach w rejonie dyspenserów i bramek. W zeszłym roku wydrukowano 8,5 miliona wejściówek, zaś w tym roku już ponad 5 milionów. Produkcja każdej do koszt 8 groszy, zatem należy się spodziewać, że na darmowe wejściówki ZTM wyda w tym roku jakiś milion złotych. I tutaj pojawia się pytanie, po co są bramki w metrze? Jaki jest sens utrzymywania systemu, który można z łatwością obejść? W końcu bramki nie są ustawione raz na zawsze: trzeba je naprawiać, wykonywać przeglądy, myć. Zasadniczo nie spełniają one swojej roli.
W Wiedniu bramek nie ma. Przy wejściach na stację ustawione są tylko kasowniki, które umożliwiają aktywację wszelkiego rodzaju biletów do kasowania. Dzięki temu ruch odbywa się płynnie, nie ma zatorów przy wejściach ani kolejek do bramek. Bynajmniej nie powoduje to, że wszyscy jeżdżą na gapę, bo Wiener Linien prowadzą regularne, systemowe kontrole biletów na stacjach. Wygląda to tak, że inspektorzy szczelnie obstawiają wszystkie wyjścia z danej stacji i sprawdzają każdą osobę pod kątem posiadania biletu, ale dopiero przy opuszczaniu stacji. Warszawa póki co wymyśliła przenoszenie dyspenserów z wejściówkami w miejsca mniej widoczne. Dotychczas były one umieszczane blisko bramek lub automatów biletowych. Zastanawiam się, kiedy stołeczny ZTM dojdzie do wniosku, że to nie ma sensu? Ile rocznych kosztów obsługi bramek i darmowych wejściówek musi zostać wygenerowanych, by ktoś zastanowił się nad zasadnością kultywowania tej świeckiej tradycji? Zobaczymy z czasem...
![]() |
fot. TVN Warszawa |