Wielu zadaje sobie pytanie: co jest nie tak z „kryniczanką”? Dlaczego świeci pustkami mimo atrakcyjnego położenia, pięknych widoków, stosunkowo dobrego czasu przejazdu i wysokiej częstotliwości dość dobrze usytuowanych przestanków i stacji? Kwestia trudna, ale dobrze znana i w gruncie rzeczy prosta do zdiagnozowania.
Najpierw ogólny ogląd sytuacji. Linia prowadzi z Tarnowa przez Nowy Sącz i Muszynę do Leluchowa, a dalej na Słowację. Posiada bardzo urzekające otoczenie, w pierwszej części biegnąc doliną Białej, a następnie, po przedarciu się przez wzgórza między Grybowem a Nowym Sączem, schodzi w dolinę rzeki Poprad. Z okien pociągu można obserwować nie tylko piękną rzekę oraz okoliczności beskidzkiej przyrody, ale też słowackie wsie i przysiółki, które na wyciągnięcie ręki machają nam zza Popradu. Linia ma ponad 145 kilometrów długości. Do Muszyny jest 139 km, bo dalej już pociągi nie jeżdżą (jedna z przyczyn mniejszej popularności trasy). Składy za to kierują się dalej do Krynicy, po szybkiej (5-6 minut!) zmianie czoła na dworcu w Muszynie właśnie. Do Krynicy jest jeszcze 11 kilometrów. Całość „kryniczanki” jest zelektryfikowana od 1986 roku – na północ od Nowego Sącza, oraz od 1987 na południe od Nowego Sącza, w tym linia 105 Muszyna – Krynica.
Sytuacja pasażerska na linii 96 jest mizerna, ale i tak przedstawia się lepiej, niż w przypadku trasy do Zakopanego. Na odcinku Tarnów – Nowy Sącz mamy 4 pary pociągów codziennie, wszystkie z Krakowa. Do tego dochodzą dwie pary kursujące od poniedziałku do soboty, oraz dwie pary w dni robocze. Razem maksymalnie 8 par. Plus dwa weekendowe połączenia PKP Intercity: TLK Luna i TLK Malinowski. Na dalszym odcinku jest już gorzej, i to dramatycznie gorzej! Mamy cały jeden codzienny pociąg Jaworzyna z Krakowa, który kursuje w godzinach wybitnie turystycznych – toteż w soboty i niedziele pusty nie kursuje. Do tego dochodzi wieczorno-poranna para połączeń Tarnów – Krynica, która w stronę Tarnowa wykonuje kurs rano od poniedziałku do soboty, natomiast wraca po południu (odjazd z Nowego Sącza o 18:15) od poniedziałku do piątku oraz w niedziele. Jest też jedna para popołudniowa, realizująca kursy tylko w dni robocze. To wszystko, w połączeniu z długim czasem przejazdu pociągu, ze względu na trudny charakter trasy, nie sprzyja konkurencyjności oferty i sprawia, że linia 96/105 staje się trasą wybitnie lokalną. Ruch na niej powinien koncentrować się na zapewnieniu sprawnych połączeń na trasie, a nie z myślą o codziennych dojazdach do Tarnowa – i to powinno być priorytetem. A nie jest, bo zamiast tego pojawiają się kolejne oferty zachęcające do podróżowania przez 5 godzin z Krakowa do Krynicy za śmieszne pieniądze.
Kolej regionalna polega z kretesem w porównaniu do autobusów, kursujących z Muszyny przez Krynicę do Nowego Sącza. Trasę z centrum uzdrowiska do nowosądeckiego dworca kolejowego przebyłem w 50 minut za jedyne 5 złotych. Wybór jest prosty. Jasne, że zdarzają się korki, że czasem jedziemy dłużej, ale to i tak nieporównywalnie atrakcyjniejsza oferta, niż w przypadku pociągu. Teoretycznie linia kolejowa 96 na odcinku Tarnów – Stróże była niedawno remontowana. Jakoś nie widzę tego remontu, a dodatkowo ciągle coś się tam dzieje – zamknięcia po 2, 3 czy 5 dni wprowadzają dokumentny chaos w rozkładzie jazdy. Uwalono ponadto wszystkie linie satelickie, na których ruch zamarł. I tak na przykład miejscowości jak Bobowa czy Jankowa, leżące w powiecie gorlickim, straciły lata temu kolejową możliwość dotarcia do urzędów.
Rozwiązania prostego brak, aczkolwiek może warto byłoby spróbować ułożyć maksymalnie regularny rozkład, z wykorzystaniem małych składów – w końcu małopolski Urząd Marszałkowski takie ma (choćby EN81 – w godzinach pozaszczytowych idealne na „kryniczankę”). Jeżeli linia ta nie zostanie uratowana maksymalnie szybko, to za chwilę niewiele z niej zostanie. Oferta bowiem pogarsza się systematycznie, a to nie sprzyja napływowi pasażerów. Na kolei obowiązuje proste prawo: żeby był pasażer, musi być pociąg.
Najpierw ogólny ogląd sytuacji. Linia prowadzi z Tarnowa przez Nowy Sącz i Muszynę do Leluchowa, a dalej na Słowację. Posiada bardzo urzekające otoczenie, w pierwszej części biegnąc doliną Białej, a następnie, po przedarciu się przez wzgórza między Grybowem a Nowym Sączem, schodzi w dolinę rzeki Poprad. Z okien pociągu można obserwować nie tylko piękną rzekę oraz okoliczności beskidzkiej przyrody, ale też słowackie wsie i przysiółki, które na wyciągnięcie ręki machają nam zza Popradu. Linia ma ponad 145 kilometrów długości. Do Muszyny jest 139 km, bo dalej już pociągi nie jeżdżą (jedna z przyczyn mniejszej popularności trasy). Składy za to kierują się dalej do Krynicy, po szybkiej (5-6 minut!) zmianie czoła na dworcu w Muszynie właśnie. Do Krynicy jest jeszcze 11 kilometrów. Całość „kryniczanki” jest zelektryfikowana od 1986 roku – na północ od Nowego Sącza, oraz od 1987 na południe od Nowego Sącza, w tym linia 105 Muszyna – Krynica.
Sytuacja pasażerska na linii 96 jest mizerna, ale i tak przedstawia się lepiej, niż w przypadku trasy do Zakopanego. Na odcinku Tarnów – Nowy Sącz mamy 4 pary pociągów codziennie, wszystkie z Krakowa. Do tego dochodzą dwie pary kursujące od poniedziałku do soboty, oraz dwie pary w dni robocze. Razem maksymalnie 8 par. Plus dwa weekendowe połączenia PKP Intercity: TLK Luna i TLK Malinowski. Na dalszym odcinku jest już gorzej, i to dramatycznie gorzej! Mamy cały jeden codzienny pociąg Jaworzyna z Krakowa, który kursuje w godzinach wybitnie turystycznych – toteż w soboty i niedziele pusty nie kursuje. Do tego dochodzi wieczorno-poranna para połączeń Tarnów – Krynica, która w stronę Tarnowa wykonuje kurs rano od poniedziałku do soboty, natomiast wraca po południu (odjazd z Nowego Sącza o 18:15) od poniedziałku do piątku oraz w niedziele. Jest też jedna para popołudniowa, realizująca kursy tylko w dni robocze. To wszystko, w połączeniu z długim czasem przejazdu pociągu, ze względu na trudny charakter trasy, nie sprzyja konkurencyjności oferty i sprawia, że linia 96/105 staje się trasą wybitnie lokalną. Ruch na niej powinien koncentrować się na zapewnieniu sprawnych połączeń na trasie, a nie z myślą o codziennych dojazdach do Tarnowa – i to powinno być priorytetem. A nie jest, bo zamiast tego pojawiają się kolejne oferty zachęcające do podróżowania przez 5 godzin z Krakowa do Krynicy za śmieszne pieniądze.
Kolej regionalna polega z kretesem w porównaniu do autobusów, kursujących z Muszyny przez Krynicę do Nowego Sącza. Trasę z centrum uzdrowiska do nowosądeckiego dworca kolejowego przebyłem w 50 minut za jedyne 5 złotych. Wybór jest prosty. Jasne, że zdarzają się korki, że czasem jedziemy dłużej, ale to i tak nieporównywalnie atrakcyjniejsza oferta, niż w przypadku pociągu. Teoretycznie linia kolejowa 96 na odcinku Tarnów – Stróże była niedawno remontowana. Jakoś nie widzę tego remontu, a dodatkowo ciągle coś się tam dzieje – zamknięcia po 2, 3 czy 5 dni wprowadzają dokumentny chaos w rozkładzie jazdy. Uwalono ponadto wszystkie linie satelickie, na których ruch zamarł. I tak na przykład miejscowości jak Bobowa czy Jankowa, leżące w powiecie gorlickim, straciły lata temu kolejową możliwość dotarcia do urzędów.
Rozwiązania prostego brak, aczkolwiek może warto byłoby spróbować ułożyć maksymalnie regularny rozkład, z wykorzystaniem małych składów – w końcu małopolski Urząd Marszałkowski takie ma (choćby EN81 – w godzinach pozaszczytowych idealne na „kryniczankę”). Jeżeli linia ta nie zostanie uratowana maksymalnie szybko, to za chwilę niewiele z niej zostanie. Oferta bowiem pogarsza się systematycznie, a to nie sprzyja napływowi pasażerów. Na kolei obowiązuje proste prawo: żeby był pasażer, musi być pociąg.
Pięknie położona stacja w Muszynie - ilość pociągów można policzyć na palcach jednej ręki |