Województwo pomorskie chyba zaczyna popadać w megalomanię. Po całkowicie nieudanej modernizacji linii helskiej, ze zmniejszoną liczbą mijanek, wydaje się że może być tylko lepiej. Tylko czy elektryfikacja całego ciągu to faktycznie zmiana na lepsze? Mieczysław Struk, marszałek województwa pomorskiego deklarował ostatnio Gazecie Wyborczej, że urząd podjął już rozmowy z PKP PLK dotyczące wpisania ponownej modernizacji linii helskiej do Krajowego Programu Kolejowego.
Pomorskie deklaruje sfinansowanie pełnej dokumentacji projektowej wraz z niezbędnymi pozwoleniami. Przychylność dla projektu wyraża także wiceminister infrastruktury i budownictwa, Kazimierz Smoliński. Dokumentacja ta może kosztować nawet 7 milionów złotych i powstanie najwcześniej w 2019 roku. Województwo może zaszaleć, bo zaoszczędziło w przetargu na modernizację linii Szczecinek - Ustka. Rzeczona inwestycja ma zakładać zabudowę nowych mijanek (prawdopodobnie chodzi o odbudowanie dawnych), ewentualną budowę nowych przystanków, a przede wszystkim elektryfikację linii.
Pojawia się jednak zasadnicze pytanie: po co? Jaki ekonomiczny sens ma elektryfikacja linii kolejowej, która żyje od końca czerwca do połowy września w porywach? Oczywiście można przyjąć taki scenariusz: wieszamy drut, kupujemy na poza-sezon krótkie nowe jednostki, a w sezonie wypychamy kible SKM Trójmiasto. Możliwe? Chyba nie, no powiedzmy poza tym ostatnim wariantem, bo w przypadku elektryfikacji jest pewne, że SKM wypuści na Hel EN57, najpewniej w najgorszej wersji. Elektryfikacja może i miałaby sens, ale najwyżej do Władysławowa. Z kolei w takiej wersji w ogóle nie ma to sensu, bo i tak wszystkie składy dalekobieżne ciągnęłyby już od Gdyni zaprzęgnięte w spalinówki.
Dobudowa mijanek - owszem. Nowe przystanki - jeśli to znajdzie uzasadnienie, czemu nie. Elektryfikacja jest zdecydowanie bez sensu. Lepiej byłoby zainteresować się zakupem sensownych składów dwusystemowych, najlepiej piętrowych przy okazji. Takie pociągi push-pull zdecydowanie świetnie sprawdziłyby się w okresie wakacyjnym, a zakładając ich dwusystemowość po sezonie mogłyby pojechać gdziekolwiek indziej: do Słupska, Elbląga czy Olsztyna. No chyba, że PKP Intercity bardzo musi wcisnąć na Hel swoje Pendolino, to na to już nie ma rady...
Pomorskie deklaruje sfinansowanie pełnej dokumentacji projektowej wraz z niezbędnymi pozwoleniami. Przychylność dla projektu wyraża także wiceminister infrastruktury i budownictwa, Kazimierz Smoliński. Dokumentacja ta może kosztować nawet 7 milionów złotych i powstanie najwcześniej w 2019 roku. Województwo może zaszaleć, bo zaoszczędziło w przetargu na modernizację linii Szczecinek - Ustka. Rzeczona inwestycja ma zakładać zabudowę nowych mijanek (prawdopodobnie chodzi o odbudowanie dawnych), ewentualną budowę nowych przystanków, a przede wszystkim elektryfikację linii.
Pojawia się jednak zasadnicze pytanie: po co? Jaki ekonomiczny sens ma elektryfikacja linii kolejowej, która żyje od końca czerwca do połowy września w porywach? Oczywiście można przyjąć taki scenariusz: wieszamy drut, kupujemy na poza-sezon krótkie nowe jednostki, a w sezonie wypychamy kible SKM Trójmiasto. Możliwe? Chyba nie, no powiedzmy poza tym ostatnim wariantem, bo w przypadku elektryfikacji jest pewne, że SKM wypuści na Hel EN57, najpewniej w najgorszej wersji. Elektryfikacja może i miałaby sens, ale najwyżej do Władysławowa. Z kolei w takiej wersji w ogóle nie ma to sensu, bo i tak wszystkie składy dalekobieżne ciągnęłyby już od Gdyni zaprzęgnięte w spalinówki.
Dobudowa mijanek - owszem. Nowe przystanki - jeśli to znajdzie uzasadnienie, czemu nie. Elektryfikacja jest zdecydowanie bez sensu. Lepiej byłoby zainteresować się zakupem sensownych składów dwusystemowych, najlepiej piętrowych przy okazji. Takie pociągi push-pull zdecydowanie świetnie sprawdziłyby się w okresie wakacyjnym, a zakładając ich dwusystemowość po sezonie mogłyby pojechać gdziekolwiek indziej: do Słupska, Elbląga czy Olsztyna. No chyba, że PKP Intercity bardzo musi wcisnąć na Hel swoje Pendolino, to na to już nie ma rady...