U schyłku II wojny światowej, kiedy przez ziemie polskie, a szczególnie przez Dolny Śląsk, przetaczały się rzesze cywilów i powracających z frontu żołnierzy, na trasie między Ludwikowicami a Zdrojowiskiem w Kotlinie Kłodzkiej doszło do poważnej katastrofy kolejowej, która zadała dodatkowy cios wycofującym się wojskom Rzeszy.
Dokładnie 25 stycznia 1945 roku, a więc w samym środku zimy, pociąg specjalny z rannymi, jadący z Kłodzka do Wałbrzycha, "zgubił" ostatnie wagony w tunelu opodal stacji Świerki Dolne. Różne źródła podają, że zwolnione wagony były dwa lub trzy. Wiadomo jednak, że po zatrzymaniu się składu w tunelu powstało zamieszanie, które przerwało wyłonienie się oderwanych wagonów. Warto zaznaczyć, że linia ta jest bardzo stroma, a różnica poziomów między Kłodzkiem a Bartnicą wynosi aż 250 metrów. Trudno więc dziwić się, że wagony szybko nabierały prędkości i nic nie było w stanie ich zatrzymać. Uwolnione wagony podążały coraz szybciej w kierunku Ludwikowic i Nowej Rudy, gdzie stał już pociąg osobowy, który należało uratować. Zdecydowano się skierować wagony na bocznicę kopalni Wacław w Ludwikowicach, która wznosiła się nasypem na kilka metrów ponad tor zasadniczy. Rozpędzone wagony przerwały kozioł oporowy i spadły w dół skarpy, w rejonie osiedla górniczego Orkany, ulegając całkowitemu zniszczeniu. W następstwie wypadku wybuchł pożar, który strawił ludzkie szczątki.
Zginęli niemal wszyscy, którzy podróżowali feralnymi wagonami, część ciał spłonęła doszczętnie. Podobno uratowało się kilkoro rannych żołnierzy niemieckich, a śmierć poniosło ponad 60 osób. Nie wiadomo, gdzie pochowano ofiary. Niesprawdzone są informacje o tym, jakoby zbiorową mogiłę zlokalizowano na terenie Ludwikowic Kłodzkich.
Dokładnie 25 stycznia 1945 roku, a więc w samym środku zimy, pociąg specjalny z rannymi, jadący z Kłodzka do Wałbrzycha, "zgubił" ostatnie wagony w tunelu opodal stacji Świerki Dolne. Różne źródła podają, że zwolnione wagony były dwa lub trzy. Wiadomo jednak, że po zatrzymaniu się składu w tunelu powstało zamieszanie, które przerwało wyłonienie się oderwanych wagonów. Warto zaznaczyć, że linia ta jest bardzo stroma, a różnica poziomów między Kłodzkiem a Bartnicą wynosi aż 250 metrów. Trudno więc dziwić się, że wagony szybko nabierały prędkości i nic nie było w stanie ich zatrzymać. Uwolnione wagony podążały coraz szybciej w kierunku Ludwikowic i Nowej Rudy, gdzie stał już pociąg osobowy, który należało uratować. Zdecydowano się skierować wagony na bocznicę kopalni Wacław w Ludwikowicach, która wznosiła się nasypem na kilka metrów ponad tor zasadniczy. Rozpędzone wagony przerwały kozioł oporowy i spadły w dół skarpy, w rejonie osiedla górniczego Orkany, ulegając całkowitemu zniszczeniu. W następstwie wypadku wybuchł pożar, który strawił ludzkie szczątki.
Zginęli niemal wszyscy, którzy podróżowali feralnymi wagonami, część ciał spłonęła doszczętnie. Podobno uratowało się kilkoro rannych żołnierzy niemieckich, a śmierć poniosło ponad 60 osób. Nie wiadomo, gdzie pochowano ofiary. Niesprawdzone są informacje o tym, jakoby zbiorową mogiłę zlokalizowano na terenie Ludwikowic Kłodzkich.
![]() |
Miejsce katastrofy z 1945 roku (fot. jugow.info) |